Recenzja filmu

Punki z Salt Lake City (1998)
James Merendino
Christopher McDonald
Til Schweiger

SLC Pozer! Czyli teenage movie o punkach

Salt Lake City, lata '80. W tym mormońskim, konserwatywnym środowisku pojawia się nagle niepokojące, a właściwie dla większości mieszkańców odrażające zjawisko - ruch punk. Narratorem opowieści
Salt Lake City, lata '80. W tym mormońskim, konserwatywnym środowisku pojawia się nagle niepokojące, a właściwie dla większości mieszkańców odrażające zjawisko - ruch punk. Narratorem opowieści jest Steveo, jeden z pierwszych punków w tamtych stronach. Steveo opowiada nam jak wyglądało w tych czasach życie punkowca. Kim jest Steveo? Jest chłopcem z dobrego domu, którego denerwuje hipokryzja rodziców, którzy w młodości byli hipisami i chcieli obalić podły i niszczycielski system korporacji, wierzyli, że miłość jest najważniejsza w życiu. Dziś mają dobrze płatne posady, właśnie w jakiś zbrodniczych korporacjach i są po rozwodzie. Ogólnie rzecz biorąc, hipokryzja innych ludzi jest jedną z rzeczy, które najbardziej denerwują Steveo. W związku z czym daję upust negatywnym emocjom, wyżywając się na pozerach, czyli młodzieży, która jego zdaniem nie zasługuje na miano punkowej młodzieży, na policji, z którą ciągle wdaje się w bójki, na nazistach, na których wraz z kumplami urządzają wieczorne polowania, na rednecks oraz notorycznie doprowadza rodziców do szału, wytykając im ich obłudę. Poza tym Steveo mieszka na skłocie wraz z kumplem Bobem, duuuużo imprezuje i obmyśla plan jak tu obalić system i zaprowadzić anarchię. Ale my poznajemy go, gdy w jego życiu zapowiada się na zmiany. Otóż nasz bohater dorasta. Jak nietrudno się domyśleć, nasz Steveo ostatecznie, po szalonym okresie młodości dojrzewa i staje się taki sam jak jego rodzice. A morał jest taki, że na każdego przyjdzie pora, a bycie punkowcem to pozerstwo... Film jest, można by rzec poznawczo-instruktażowy z tym, co Amerykanie lubią najbardziej, czyli pouczającym morałem. Przez większość filmu poznajemy najbliższe otoczenie głównego bohatera, czyli wspomnianych wcześniej rodziców i grupę ekscentrycznych przyjaciół, poprzez krótkie retrospekcje ich dokonań, np. historia Boba, który trafił do szpitala, gdyż - nie wiadomo do końca dlaczego - rozbił lustro pięścią i zaniedbał ranę. Warto nadmienić, że Bob nienawidzi lekarzy, boi się igieł i nie uznaje farmakologii, toteż w szpitalu stawia czynny opór personelowi poprzez agresywno-maniakalne zachowanie i wyzwiska pod ich adresem. Część instruktażowa polega na wyjaśnieniu zwykłemu zjadaczowi chleba, co to i kto to jest punk, tzn. kogo lubi, kogo nie lubi, po co, jak i dlaczego. Całość przeplatają rozważania głównego bohatera na temat buntu, anarchii i... dorosłości. Na pochwałę zasługuje soundtrack, czyli głownie amerykański (ale także i brytyjski) punk rock, dzięki któremu czuć klimat epoki. Możemy usłyszeć takie kapele jak Stooges z Iggym Popem, Ramones, Velvet Underground, Dead Kennedys, Exploited oraz świetne ska, w wykonaniu The Specials. Co do kostiumów, też nie można mieć większych zastrzeżeń, w tle przewija się mnóstwo barwnych postaci w ramoneskach, z fantazyjnymi fryzurami i agrafkami wpiętymi gdzie się da. Niestety w tym miejscu pochwały się kończą. Zachowanie, wygląd i poglądy rzekomo prawdziwego punkowca są przedstawione bardzo stereotypowo. Steveo mimo, iż jest podobno bardzo inteligentny, o czym świadczy to, że miał bardzo dobre oceny w szkole i dostał się ostatecznie na jedną z najlepszych uczelni w Stanach, to jego zachowanie i rozważania świadczą, według mnie, o czymś zupełnie odwrotnym. Jego pojęcie anarchii jako ustroju jest idiotyczne; ogranicza się tylko do możliwości legalnego bicia rednecks, linczu Reagana i swobodnego dostępu do alkoholu. Wspominam o anarchii, gdyż jest to temat bardzo często poruszany w filmie, ale właściwie te pseudointelektualne rozważania do niczego nie prowadzą. Ma nam się wydawać, że mamy do czynienia z bystrym, ale zagubionym chłopakiem. Lecz on jest najprościej w świecie głupi! To nie jest uczciwy obraz przeciętnego punkowca. Dialogi nie porywają, powiem więcej, zdarza się, że są niedorzeczne. Szczególnie wtedy, gdy Bob rozmawia z Trish, która zatraciła umiejętność normalnej konwersacji, potrafi mówić tylko czymś na kształt aż za bardzo "ambitnego" wiersza. W porywach bywa nawet zabawnie, np. scena w której Steveo z kumplami próbują utopić ukradziony wcześniej samochód w jeziorze lub rozmowa Boba z Seanem, który przedawkował przez przypadek kwas. Niestety, są to tylko krótkie momenty, które nie ratują całości, która boleśnie rozczarowuje. Jeśli chodzi o aktorstwo, to co prawda nie jest tragicznie, Matthew Lillard nawet dobrze wypadł, ale ogólnie rzecz biorąc, to nie zachwyciłam się ani nim, ani resztą obsady. Następną sprawą jest scena, w której Steveo wraz ze swoją dziewczyną mają trip po kwasie. Ciągnie się ona niemiłosiernie, jest nudna, rozwleczona do granic możliwości i w dodatku nie wnosi nic ważnego do fabuły. Wypada blado w porównaniu do narkotycznych odjazdów Rentona z "Trainspotting" czy Jima Morrisona w "The Doors". Ot, bezsensowny dialog dwojga naćpanych ludzi oraz nietypowa, ale nieciekawa wizja zniszczenia Salt Lake City w wielkim wybuchu. "Codzienność" amerykańskiego punkowca z prowincji, czyli koncert punkowy. Z wierzchu niby ok, jest pogo, jest punk rock, ale diabeł tkwi w szczegółach. Po pierwsze, wokalista zespołu stwierdził, że amerykański sposób zabawy na koncercie jest "za ostry". Ale dlaczego?! Dlatego, że ktoś wskoczył na scenę? Amerykanie wcale tego pierwsi nie wymyślili, takie rzeczy się wszędzie zdarzają i rzadko kiedy ochrona zaczyna kogoś za to obkładać i kopać. Amerykański egocentryzm mnie przytłacza, we wszystkim muszą być najlepsi, najbardziej hardcorowi. Po drugie, czy normalną rzeczą na koncercie jest parka czy dwie, które uprawiają seks pod ścianą? Wątpię. Tak więc największą wadą tego obrazu jest przerysowanie. To bardzo przeszkadza. Rozumiem, że akcja filmu musi być atrakcyjna, ale "SLC Punk!" popada w śmieszność. Zastanawia mnie również, dla kogo to jest film. Mogłoby się wydawać, że dla punków, ale ci raczej nie lubią, gdy ktoś im oświadcza, że ich sposób życia jest niedojrzały i są pozerami. Może dla ludzi, którzy nic na ten temat nie wiedzą, a chcieliby wiedzieć? Nie sądzę, gdyż subkultura punk jak wiadomo nie porusza i nie interesuje mas. Odnoszę wrażenie, że twórcy filmu trochę przedobrzyli. Miał być film dla wszystkich, a jest dla nikogo. Podsumowując, "SLC Punk!" nie spełnił moich oczekiwań. Jest nudny, bezlitośnie przerysowany i posługuje się prawie wyłącznie stereotypami. Powodami, dla których można go obejrzeć jest jedynie genialny soundtrack i zwykła ciekawość, jak można zrobić teenage movie o punkowcach?
1 10
Moja ocena:
5
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones